Strona:PL JI Kraszewski Metamorfozy.djvu/216

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Plenipotenta i tak już diabli wzięli, ale ma następców godnych, nic to! i tym da się rady! Wypychają mnie z sądownictw, krzyczę na ulicy, po dziesięć próśb podaję na dzień, skarżę wszystkich, wywołuję śledztwa, żalę się na urzędników, dojadłem, dopiekłem, zwalałem się w przedpokojach, miałożby to wszystko być darmo? o nie! do sta katów, dodał bijąc pięścią o stół — na swojem postawię!
— Kochany Longinie, przerwał mu Serapion, Bóg z tobą... pax tecum... sam widzisz do czego cię to doprowadziło, te lata zmarnowane, sterane, gdybyś był poczciwej, sumiennej pracy poświęcił, nie byłyżby ci obfitszych i zdrowszych dały owoców? Nie widzisz-że ich? daremne jest to dobijanie się majątku napaścią, rachunkiem, pieniactwem; nie dostrzegasz-że w tem ręki Bożej, która cię miłosiernie prowadzi do upamiętania drogą upokorzenia i boleści?
— A! kaznodziejo! kaznodziejo! krzyknął Longin — dajże mi pokój! Miałem i ja dobre chwile w życiu i mnie uśmiechała się pogoda, alem parę bąków zastrzelił... ot co!... trzeba było mieć więcej rozumu...
— Rozumu, nie, ale serca, serca, towarzyszu mój, mówił dalej kapłan powoli — i dziś przy twem ubóstwie dałoby ci ono upatrzeć w niem pociechę i doznać jej, ale potrzeba się obmyć z pychy, z chęci zemsty, z nieczystych uczuć ludzkich, a odezwać o pomoc do Boga... Nie wszystko dobre i święte zamarło w tobie... odżyć byś mógł jeszcze...
— Ale, zlituj się, nie na kazanie, nie na kazanie ja tu przyszedłem, oburzył się Longin, cóż to znowu?
Serapion złożył ręce, spuścił głowę i umilkł z serdecznem uczuciem boleści, a wejrzenie jego mówiło:
— Módlcie się za zgubionego!
— Rachunek mój, przerwał szaleniec, dolewając wciąż rumu do nadpitej szklanki — o tyle mnie tylko omylił, żem za szparko chciał zdobywać to, do czegobym powolniej mógł dojść bezpiecznie... ale człowiek musi głupstwa robić i pokutować za nie...
Albin, któremu jak innym postać ta i wyznania