Strona:PL JI Kraszewski Metamorfozy.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

bliźnich, chyba rodzony brat lub matka... reszta ani nas obchodzi, ani się liczy. Chodzimy koło ludzi z niedowierzaniem, z obawą, a co gorzej ze strachem o nas samych i zbytniem a podłem uniżeniem tam, gdzie śmiałe a serdeczne słowo nawrócić by mogło.
Tonie i ginie ktoś w oczach naszych, moralnie się topi, nikt mu słowa nie powie, bo się lęka. Z tchórzostwa więc nie spełniamy obowiązku. Występnemu zapominamy występku i złego przykładu, znowu z bojaźni obrazy; a gdybyśmy w duchu miłości nie dla upokorzenia go odezwali się doń — któż wie czybyśmy nie pociągnęli go na inną drogę?
Ktoś inaczej poszedł inaczej pomyślał od nas, zbłądził i wstyda się zdrady, my go wypychamy na wieki, a gdy chce powrócić drzwi mu zamykamy... jest-li to dobrze?
Ja tedy pojmuję łagodne i święte apostolstwo nieustanne i ciągłą ofiarę z siebie dla prawdy. Niech nikt nie poklaśnie fałszowi i nie przebaczy złemu, a złe zniknie.
Nie żądam kary — owszem za całą karę uważam oburzenie społeczności, lecz trzeba by społeczność miała na to siłę i odwagę, w miłości chrześcjańskiej je czerpiąc.
Tak przerobiwszy świat, wszystkie stany równam uznaniem ich użyteczności, a ludzi zasługą cnoty — kto więcej kocha i czyni, ten większy, znikają wnet różnice, padają zapory — i w wielkim uścisku łączymy się wszyscy. Kmiotek co dał ubogiemu grosz wdowi i pan co poświęcił pół majątku dla dobra ogółu stają u mnie w jednym rzędzie, ani się jeden wstydzi drugiego, ani go odpycha. Szanuję pamięć ojców, ale chcę po synach, aby ją nosili godni — gdy syn nie dorówna leżącemu w trumnie rodzicowi, cóż mi po wielkim trupie, którego cień za karłem chodzi?
— Ale ba! bardzo bo już daleko zajechałeś, rzekł Baltazar, który się z uśmiechem przysłuchiwał — a nie widziemy dotąd co ty robisz na tym świecie, który tak sobie pięknie stworzyłeś.