Strona:PL JI Kraszewski Metamorfozy.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

czerpał i umęczył.
— Dajcie mi przedmiot... sam go wybrać nie umiałem, wybierzcie dla mnie...
— Słuchajcie! rzekł panująco Longin, znam dosyć człowieka, zrobiemy konsyljum walne, a ja jako ordynarjusz opowiem historją choroby.
Wszyscy widząc, że się na długo zabiera, poprzysiadali na krzesłach, łóżku, poręczach, kufrze i oknie, a twarz ospowata ciekawego Cymbusia, który o samowarku zapomniał, ukazała się we drzwiach.
— Poczęło się to, mówił Longin, od niepomiernego użycia różnych niestrawnych umysłowych pokarmów — chory obżarł się, był głodny, dopadł nagle do zastawionego dla licznego towarzystwa stołu, pił, jadł, opychał się i dostał w wysokim stopniu...
— Niestrawności! przerwał Teofil... dobrze... ale tu ani emetyku, ani hipekakuany nie zaadministrujesz?
— Natura młoda sama się pozbędzie niepotrzebnego, ale na przyszłość trzeba przepisać djetę, mówił stanowczo Longin. Głowa się do wszystkiego paliła, a nie każda rzecz wszystkim dobra, medycyna kochanku nie dla ciebie, kochałbyś się we wszystkich swych pacjentkach... prawo nadto poważne i suche, na filozofa nie wyglądasz. Kiuvierem nie bodziesz, bo jakby ci przyszło z zęba odgadywać źwierzę, nie doszedłbyś dalej szczęki... Tobie panuje imaginacja i pierwsze wrażenie, każda rzecz cię porywa, odbija się w tobie i wstrzęsa cię do głębi, jesteś stworzony na poetę lub literata, który niczem innem nie jest tylko źwierciadłem odbijającem otaczające go życie: wróć więc do literatury i trzymaj się już jej jak pijany płotu...
— Literatury! zaśmiał się Teofil, masz mnie więc za człowieka co nic poważniejszego, surowszego nie potrafi?
— Mam, i tak jest! rzekł Longin.
— A to może i prawda, zmieniając ton, odparł Teofil, powstając z łóżka... zawsze w sobie czułem to powołanie...
Wszyscy się rozśmieli. Cymbuś pokiwał głową ru-