Strona:PL JI Kraszewski Interesa familijne.djvu/325

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Hej! Myszures! — krzyknął Sobocki — Myszures! — i począł bębnić o stół.
Wpadł żydek, przestraszony nagłością wezwania.
— Co wielmożny pan każe? — mrugając okiem po próżnych butelkach.
— Ty znasz Puślikowskiego?
— Nu! a kto go nie zna! — zawołał Myszures — a na co panu Puślikowski?
— Na co, to mnie wiedzieć; poszukaj mi go i przyprowadź.
— Jakto? po nocy? tak zaraz?
— Zaraz, po nocy!
— A gdzie ja go znajdę?
— Gdzie? w piekle czy w szynczku, gdzie ci się podoba, byleś znalazł; weźmiesz za to dwa złote.
Żydek poskrobał się, podrzucił jarmułkę i wyszedł.
— Ale cóż to za Puślikowski? — spytał Jaś zdziwiony.
— To bardzo ciekawe stworzenie — odpowiedział popijając Sobocki. — Wystaw sobie człowieka, który od dziecka po wielkich dworach sługiwał, i ostatni raz był u książąt B... w...yńcu. Stary książę tak się przywiązał do niego, że mu dwadzieścia tysięcy zapisał. Ale cóż to zapis, zwłaszcza gdy głodni dziedzice nie bardzo mają ochotę zapłacić? Puślikowskiego nie lubili, bo ich do starego księcia nie puszczał, często nawet drzwi przed nosem niegrzecznie im zamknął; uwzięli się na niego by mu nie oddać legatu. A że byli naturalnymi spadkobiercami, a testament zawierał same rozporządzenia im szkodliwe, zarzucili mu nieformalność. Puślikowski, który sobie trochę grosza uciułał, uwziął się wyprocesować sumkę. Piąty już rok żyje w miasteczku, wyciera kąty w kancelarjach, ostatki traci, i skąd zarwie dwuzłotówkę, puszcza na papier stemplowy. Póki miał pieniądze, nieźleśmy go doili, teraz goły — bo nic nie można mu było zrobić. Z tamtej strony płacą, a on niemal żebrze. Nie stracił jednak nadziei i siedzi w miasteczku, a że umie grać na skrzypeczce, zarabia sobie muzyką, żeby od gęby