Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Szalona.pdf/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Chorążyca już niecierpliwiło, że go tu na daremnie zatrzymywano.
— Zdaje mi się — rzekł — że jeśli kto to pani i ten pan Jewłaszewski, który tu ma taką powagę, możecie pannę Zofię powstrzymać i skłonić ją.
— Ale kiedy się szalenie zakochała! — przerwała Heliodora.
— Tak, szalenie — zakończył Ewaryst, kłaniając się na pożegnanie — lecz szałom tym nie ona sama jest winną.
Chciał już odchodzić gdy podbiegłszy ku niemu zatrzymała go gospodyni.
Prawdziwie panu powiadam, że ja zupełnie głowę tracę — poczęła. — Myślałam, pan do familii należysz, abyście potem nie mówili, że ja przyczyną. Ja umywam ręce! ona mnie słuchać nie chce.
Spojrzała na Chorążyca, który stał nie chcąc już dłużej przeciągać rozmowy.
— Więc widzi pan — dodała — ja przed nim nie taję, to się skończy katastrofą, ja winną nie będę, jak mamę kocham.
Widząc, że Chorążyc nie otwiera już ust, Heliodora pomogła mu drzwi odryglować i szepnęła na wychodnem.
— Jak dwa a dwa cztery, zobaczy pan — awantura gotowa. Chłopiec zepsuty, choć tak się wydaje, jakby go dopiero z pieluszek rozwinęli, a ona jak wariatka.
Chorążyc ogłuszony, zmęczony, wyszedł z dworku Agafii, nie umiejąc znaleźć drogi. Co miał począć? mógł li co poczynać? Nie wiedział sam.
Ciągnąc powoli do domu wpadł na myśl, która mu się zdawała jakaś słabiutką nadzieją, jeśli nie ocalenia Zoni, to przynajmniej lepszego ocenienia niebezpieczeństwa, na jakie była wystawioną.
Zoriana Szeligę, w pierwszych miesiącach po jego przybyciu, gdy jeszcze nie był nawrócony i wciągnięty w kółko reformatorów, poznał był Ewaryst, był nawet parę razy u niego i młode chłopię przylgnęło zrazu do poważnego i przyzwoitego Chorążyca, nawykłem będąc do lepszego towarzystwa. Później, chociaż Zorian zdawał się go unikać, zachowywał się jednak przez grzeczność jakby dobry znajomy. Witali się ze sobą, rozmawiali o rzeczach obojętnych.
Mało go znał Chorążyc, a z tego co widział i słyszał wyobrażał sobie dosyć płochym, dziecinnym, wielce namiętnym, a nie bardzo odważnym. Na charakter młokosa w istocie mało rachować było można. Zapragnął zbliżyć się znowu do niego.
Nie było to łatwem. Towarzystwo otaczające bogatego jedynaka zupełnie się teraz zmieniło, królowali tu ojciec i jego synowie z ducha, co było najzagorzalszego i co najgorszym okiem patrzało na Chorążyca. Nie mógł on wciskać się pomiędzy adeptów, aby nie wywołać jakiegoś nieprzyjemnego zajścia.
Nazajutrz jednak, nie odkładając, pod pozorem książki jakiejś, którą był dawniej pożyczył Zorianowi, poszedł do niego w godzi-