Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/597

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szczęśliwego, lecz mieliśmy sposobność przekonać się, że tak było wistocie.
Dowmund zwykle unikał tego, aby z nami i przy nas sobie podchmielić! Wódki, nawet przed obiadem, odmawiał, siedział u stołu milczący i kwaśny.
W tym roku właśnie, gdy się liczba ziomków w Dreznie zmniejszyła, a domy, w których zwykle obchodziliśmy święta Bożego Narodzenia i Wielkiéj Nocy, znikły, przenosząc się gdzieindziéj, pozostała garstka nasza postanowiła na wigilię Bożego Narodzenia zebrać się gdzieś, bodaj w niemieckiéj restauracyi, byle być razem.
Niestety! wigilii polskiéj wedle starego obyczaju żadna siła ludzka tu na obczyźnie stworzyć nie mogła.
Niemcy za pieniądze gotowi są wszystko w świecie wykonać podług obstalunku, nie zbywało im na dobrych chęciach, ale ażeby ta wieczerza uczyniła wrażenie, którego wspomnienia pozostały z lat dziecinnych, brakło... wszystkiego!.. począwszy od powietrza, aż do snopka naszego zboża w kąciku.
Było to nędzne naśladowanie, obudzające większą tęsknicę tylko i niewysłowiony smutek...
Nasze odwieczne potrawy tu w parodyach jakichś występowały, siano na stole nie było naszém sianem, opłatki wyglądały inaczéj, ryby niepodobne były do naszych, a kutia i makowe przysmaki nie dały się nawet strawestować na żarty.
Cóż było robić przy takiéj chybionéj wieczerzy, któréj jedyną przyprawą była myśl, iż w téj saméj godzinie, gdzieś daleko szczątki rodzin naszych łamią opłatki i może... o nas pomyślą!
Krzepiono ducha butelkami wina, do którego wreszcie i Dowmund się dał namówić, ale pił je jak wodę i nie widać było, żeby go ono rozweselało nawet. Smutniejszym stawał się coraz.
Dopiéro gdy przy kawie przyniesiono koniak i likwory, a X. począł do dużego kieliszka nalewać ich Dowmundowi i parę gwałtem zmusił wypić, zobaczyliśmy zupełną malarza metamorfozę.
Otworzyły mu się usta, podniósł głowę, uśmiech twarz rozjaśnił, i począł mieszać się do rozmowy.
Nastrój ogólny był ożywiony i wesoły. Dowmund nie umiejąc się zastosować do niego, wpadł w zapał jakiś dziwny...
On, który nigdy słów kilkunastu związać nie umiał w rozmowie, stał się prawie wymownym.
X. dolewający mu koniaku, obrachował, że całą butelkę wyszafował na to obudzenie ducha...
Rozmowa, nie wiem jak, zwróciła się do sztuki.
— Co to mówić o sztuce? — zawołał, przysłuchawszy się te-