Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Mistrz Twardowski.djvu/195

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ty mi to musisz dowieść! to być nie może!
— Tak jest!
— I dla kogoż? mów! mów-że!
— Zwyczajnie, dla świeżego młokosa, odpowiedział djabeł powolnie — trwa to już dobrze od dwóch miesięcy. Dla owego p. Krzystofora, owego wymuskanego komornika królewskiego, w którego głowie tyle jest rozumu, ile w czaszce zdechłego konia.
— To być nie może! to niepodobna! wołał mistrz — pójdę, pójdę! przekonam się i zabiję ją!
— Idź-że, idź! ale pozwól sobie na pożegnanie powiedzieć, że nie widziałem głupszego nad ciebie mędrca. Zamiast czekać przekonania, zamiast powolnie się i rozważnie zemścić, dozwolić sobie roskoszy, prawdziwej roskoszy zemsty, ty chcesz żeby ona ciebie zgromiła, płaczem pokonała, ogłupiła i nadal rozumniejsza, związała ci na nowo głowę i ręce do wiecznej niewoli!!
— Cóż mam poradzić? co mam robić? rzekł mistrz, mów, dyktuj — mnie pali.
— Czekaj, wysłuchaj mnie cierpliwie. Udaj (to ci łatwo przyjdzie) że cię dziś wezwano do chorego, wyjedź niby w kilkunastu-milową podróż. Ona niechybnie, jak tylko ty ztąd wyruszysz, wezwie do siebie kochanka. W nocy drugiemi drzwiami od ogrodu wkradniesz się do swojej komnaty, będziesz mógł podsłuchać ich rozmowy, i przekonaną na ówczas wypędzisz z domu haniebnie.
— Dobrze tak! dobrze! lecz nie chcę jej wprzód widzieć, rzekł Twardowski, bo bym w sobie tajemnicy nie potrafił utrzymać, to mówiąc klasnął na sługę i posłał go z oznajmieniem do pani, że pilno wyjeżdżać musi w drogę na dni kilka.
Chwilka ledwie minęła, gdy szatan ukazał mu przez okno, tylnemi drzwiami wychodzącą z kamienicy służącą i powiernicę pani.
— Oto już idzie po gaszka — rzekł, złapiem ich w półapkę niezawodnie.
Nadeszła przygotowana kolasa, Twardowski ruszył