Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Mistrz Twardowski.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dać, przekonał tłum ździwiony, jął się kłócić, i gdy tu wrzawa, mistrz tymczasem korzystając z chwili, wyjąć kazał ciało z trumny, przenieść je do sypialnej komnaty, puścił krew, która z podziwieniem wszystkich wytrysnęła, otarł czemś czoło i nos, podniósł powieki umarłego i w usta wlał napój czarny.
Naówczas z podziwieniem przytomnych dały się czuć lekkie poruszenia piersi — oczy się obróciły, usta drgnęły, serce zapukało. Wszyscy odskoczyli, a wojewoda zakaszlnął i poruszać się zaczął po łóżku stękając.
Bratanek padł na kolana, inni pouciekali, inni krzyczeli, zgiełk powstał straszny na zamku, hałas się rozlegał, rozjeżdżali się jedni, zbiegali drudzy, co oddawali co pobrali, tamci przygotowania pogrzebowe ściągali, księża ze spuszczoną głową odjeżdżali do pobliskich klasztorów. Wpadła wdowa do izby, weszły dzieci młodsze — Twardowski wszystkich odprawił, położył starca w ciepłem łóżku i zaczął go dopiero z choroby leczyć.
W ciągu trzech dni wojewoda był zupełnie zdrów, a na stole w izbie mistrza leżał trzos skórzany, mieszczący w sobie trzy tysiące florenów. Bratanek ze łzami ściskał go i całował.
Twardowski wśród tej powszechnej radości i dzięków ponury został i smutny, a gdy siadł do kolasy swojej, za którą wiedziono konie powodne, dar wojewody i bratanka, oglądał się często jakby mimowolnie na zamek, wzdychał i brwi marszczył.
Oczewiście coś go gryzło.
Była temu przyczyna. Drugiego dnia pobytu w zamku, Twardowski wyszedł po bezsennej nocy przejść się po ogrodzie, ogołoconym z liści i pokrytym szronem, aby się świeżem orzeźwić powietrzem. Kiedy tu zadumany przechadza się, spotkał dziewicę w ubiorze dość wytwornym, idącą z drugą podeszłego już wieku kobietą.
Spojrzał na nią — cofnął się, osłupiał, patrzał i patrzał jeszcze, i patrzał i stał.