Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Mistrz Twardowski.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

trzała mu w oczy.
— Ładny zakaty chłopiec, szepnęła do siebie i dodała:
— Kto waszmość jesteś, łaskawy gościu?
— Waścin mąż, moja rybko, odpowiedział burmistrz, ale młody i raźny.
— Mój mąż! ha! ha! Daj Boże, aby mój mąż był podobny do waszmości. Widzę na waszmości jego kontusz podobno i jego głos słyszę, ale nie ta daleke twarz i postawa!
Wszyscy zdumieni kołem stali przy burmistrzu. Muzycy nawet i grajkowie oczy wytrzeszczali, szepcząc między sobą.
— Jeśli się waszmość upieracie, żeście mój mąż, ozwała się po chwilce pani burmistrzowa, powiedźcież mi przez łaskę swoją, jaki mam znak na lewej ręce?
— Czerwony znak krzyża śgo, odpowiedział nie ująknąwszy się burmistrz, wypieczony przez matkę, panią Katarzynę, gdy cię uciekając czasu najazdu, we wsi na mamkach zostawiła. Nie prawdaż?
— Prawda! mogłeś się tego jednak dowiedzieć, rzekła figlarnie jejmość — ale powiedz lepiej, co mi dał mąż na drugi dzień po ślubie?
Burmistrz szepnął jej w ucho ostrożnie, nie chcąc niewiasty zawstydzić.
— Dałem ci pomnę, z dziesięć dobrych razów po grzbiecie.
Pani burmistrzowa zaczerwieniła się cała i zawołała.
— Ale z kądże u licha twoja młodość wróciła?
— Posłuchajcie tylko, rzekł Słomka siadając. Wszyscy zgromadzili się koło niego, a on jął im opowiadać obszernie całą swoją historją, zakląwszy ich wprzódy na tajemnice św. Trójcy, żeby o tem więcej nikomu nie wspominali. Powiedział im, jak się z mistrzem ułożył, jak usnął, jak wstał młodym, ale za to zapłacił; potem jął czarnoksiężnika pod niebiosa wynosić, zachwalać jego osobliwą naukę i zręczność. Zdumiewali się przytomni i w głowy zachodzili. Niektórzy mając