Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Mistrz Twardowski.djvu/041

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czasów żałował. W życiu i w podróży rzadko kto powraca inaczej jak myślą nazad, aby znów innemi tylko kroki tęż samą przebiedz drogę. I żal domu i żal młodości, a jednak spieszym naprzód!
W tym czasie ulubionym celem przechadzek Twardowskiego stało się dzikie wśród skał ustronie za Wisłą, w Podgórzu na Krzemionkach. Tam on dni całe, a czasem i noce przepędzał sam jeden, tam za nim wlekli się często chciwi nauki uczniowie, których zdziczały nauczyciel pod gołem niebem chłostał biczem swego niedowiarstwa, i zrażał bardziej od nauki niż do niej zachęcał, pokazując ją jak przepaść czarną mającą pochłonąć nieostrożnych, co się w nią puszczają. To miejsce dzikie i smutne zgadzało się z jego smutną duszą i dzikiemi myślami, w około otoczony zaroślami i skałami, obrał sobie miejsce w jednem wydrążeniu i zagłębieniu wzgórza, które pospólstwo widząc go tam najczęściej przesiadującego, nazwało potem szkołą lub katedrą Twardowskiego.
Wkrótce zbrzydziwszy sobie nauczycielstwo, rzucił je mistrz, gdyż miał tyle sumienia, że nauki zarażonej niedowiarstwem, które go dręczyło, udzielać drugim nie chciał. Nie wielu uczniów z ciekawości lub osobistego przywiązania chodziło tylko za nim, lecz wkrótce i ci, nic z niego na korzyść swą wybadać nie mogąc, opuścili go.
Jeden był tylko co przy nim pozostał, jeden chłopiec który Twardowskiemu służył, którego on gdzieś z ulicy z rąk umarłej pod kościołem żebraczki wziął przez litość na wychowanie. Ten, że nie miał na świecie nikogo prócz swego mistrza, został z nim, wierny jemu, i albo za nim z dala w przechadzkach jego samotnych się błąkał, albo jak pies drzwi jego pracowni opuszczonej pilnował.
Zwał się on Maciek Sierotka; mały, chudy, blady, tę odrobinę życia, którą był winien mistrzowi, jego usłudze oddawał, jedyną jego myślą było jemu służyć, nim żył tylko, bez niego nie pojmował życia. Nie mając się do kogo przywiązać, o kim i o czem myśleć,