Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 02.pdf/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wiedzenia. Niespokojny jestem o Zygmusia. Tknęło to mnie gdy z rana zagadał o Manczyńskiej. Kiepska sprawa! poszedłem na zwiady. To coś jest! Jego tam ta dzierlatka gotowa pociągnąć — on tam słyszę chodzi co dnia.
— Zkądże ojciec wie o tem? — spytała zmięszana Aniela.
— Ale już ty mnie nie pytaj zkąd ja to wiem, — zawołał Zarzecki. — Hm! I u Manczyńskiej są poczciwi ludzie, z któremi się żyło. Co ci tam zresztą po tem zkąd ja co mam, ale to pewna, że ta go do siebie ciągnie. To mi się nie podoba! To nie bez kozery! To djabła warto!
Wiesz ty co? mówił ci co?
— Nic więcej nie wiem od ojca, — odparła córka. — Niech się ojciec uspokoi. Zygmunt poczciwy jest i dobry, usłucha przestrogi — a przeciw woli waszej nie pójdzie.
— Ty tego nie rozumiesz, — kręcąc głową, odparł Zarzecki, — jesteś sobie poczciwa gąska i męzkich spraw nie znasz. Takiego chłopaka obałamucić łatwo, a jak mu się głowa zawróci, nie tylko ojciec, ale żeby sam Bóg żywym głosem z nieba wołał, nie upamięta się łatwo.
Z Zygmuntem źle jest.
Aniela stała milcząc, nie śmiała przeciwko bratu powiedzieć nic, a za nim nie miała co mówić.
Stary stęknął siedząc na sofie.
— Chodziłem do ludzi Manczyńskiej, mam tam takich co mi zawsze dobrze życzyli, choć się obawiali z tem wydać. Ty nic nie wiesz, — rzekł. — Jego tam ciągną dawno. On tam chodzi codzień, przesiaduje u pani w gabinecie godzinami, ludzie o tem wiedzą wszyscy, a ta przeklęta Drobiszówna śmieje się i głową kręci. To nie bez kozery. Ja na niego nie mogę wpaść, bo zresztą pełnoletni, co ja mu