Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 02.pdf/098

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Lucia poszła na swe lekcye, a Zygmunt idąc z ojcem chciał się dowiedzieć gdzie mieszka.
— A tobie to na co potrzebne? — odparł Zarzecki, żebyście mnie tak za mieszkanie sekowali jak za odzienie? Jak mnie zechcecie zobaczyć, w kościele co dzień pewniej niż w mieszkaniu.
Zygmunt chciał koniecznie podzielić się z nim pieniędzmi, stary z oburzeniem niemal ofiarę odtrącił.
— Patrzcie go, jaki mi pan! Schowaj to dla siebie — ofuknął go. Ja nie potrzebuję. Wam się zdaje że ja chodzę odarto jak żebrak, to już nie mam nic. Nieprawda! mam!
Dobył skórzanego woreczka i pokazał w nim kilka rubli.
— Mam zarobek — dokończył, — starczy mi na wszystko. Ja też tu ani godziny dłużej nie myślę siedzieć, tylko co mi potrzeba aby skończyć moją sprawę. Wodzą mnie z nią od Anasza do Kaifasza — co robić, trzeba końca doczekać, Bogu to ofiaruję.
— A jakąż ojciec ma sprawę? — zapytał Zygmunt.
— O tem się później dowiecie, — odparł Zarzecki, sprawa sumienia, i moja i wasza. A no — Bóg łaskaw, wszystko będzie w porządku! Potem umrę spokojnie, gdzie mnie śmierć zaskoczy, bo już nikomu nie będę potrzebnym.
Przybycie państwa Du Royer, jeśli dla kogo to dla Luci było wypadkiem szczęśliwym. Nie mogła się oprzeć zaproszeniom ich, a że dom mieli otwarty i osób w niem przesuwało się dużo, mogła się tu dać poznać ze swym talentem.
Zaraz w pierwszych dniach, kilka lekcyj w majętniejszych domach się nastręczyło. Panna Aniela wchodziła w modę. Ci co się mało na czem znają, posługują się wiel-