Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 02.pdf/072

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Cóż? pogrzeb, mówiła krótko, urywanemi wyrazy, jak zwyczajnie ubogich ludzi, nie było nic nadzwyczajnego. Ksiądz mowy nie powiedział żadnej, jako żywo, bo mu wyperswadowali, tylko się spłakał. Panna, cała czarno ubrana, padła na ziemię, brat i p. Du Royer ją podnieśli. Te Dn Royery byli całym domem i z dziećmi, a i hrabia Zamiński także się przystawił. We mnie krew się burzyła patrząc na to; bo to wszystko w pik państwu!! wszystko na złość, żeby pokazać co to za godni ci Zarzeccy. O! to! nieinaczej! Ja to rozumiem.
— Pani Idalia rada była spytać o — Zygmunta, gdyż myśl o nim nie przestawała ją ścigać, lecz nie umiała zagadnąć Basi tak, aby się nie zdradzić.
— Był i syn, szepnęła w końcu.
— A był! odezwała się sługa. Żeby pani wiedziała jak to wygląda, jakie to sobie tony daje, jaki paniczykowaty. Bez kija nie przystępuj! Fiu! fiu!
— Ale dajże pokój, rzekła pani, ja go widziałam bardzo przystojny i przywoicie wygląda.
At! drągal zdrów i, tyle, ofuknęła panna Barbara, nawet nie widzę, żeby przystojnym był. A jak się Du Royery rozpadali nad panną, jakby to też co osobliwego było. Prowadzili ją ze cmentarza pod ręce do powozu, aż mi się śmiać chciało.
— Basiu! dajże pokój! zawołała pani, rumieniąc się, nie lubię tego.
Panna Drobisz popatrzała, pochwyciła chustkę z krzesła, poczęła ją składać i słowa nie mówiąc, wyszła.




Parę miesięcy upłynęło od opisanych wypadków, późna jesień już była, liście z drzew osunęły się prawie wszy-