Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 02.pdf/067

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zarumienił się Zygmunt, a pani Du Royer dodała szybko.
— Okryj się czemkolwiek, musisz mieć płaszcz jakiś, zaradzimy na wszystko — ale jedźmy ztąd. Potrzebujesz spoczynku, biedne dziecko, bo się ledwie trzymasz na nogach. Jedźmy!
Łukowa pocichu wyjawiła tę jeszcze tajemnicę panu Du Royer, że panienka przez dwadzieścia cztery godzin nic nie jadła...
Zabrano ją więc prawie gwałtem ze dworku, i powóz potoczył się drogą ku Borkowi, a hrabia Zamiński, widząc się tu już wcale niepotrzebnym, powoli zwrócił kroki ku pałacowi.
Godzina była bardzo spóźniona, ale tam jeszcze na niego oczekiwano. — Łudziła się pani Idalia słabą nadzieją że Zarzecka da się skłonić na schronienie u nich; mniej się tego spodziewał p. Onufry. Starościc pił rumianek i co pół godziny przysyłał po coś do gospodarza, myśląc o tem jak się wywikła z nieprzyjemnych następstw wypadku.
Dawał mu instrukcye, rozpytywał o charaktery i usposobienia urzędników, i w jakich z nimi dwór był stosunkach.
— Ja u siebie na Białej Rusi, widzisz asindziej — mówił Onufremu, niewielkie wprawdzie, ale daję wszystkim pensyjki i ordynarye. Jeżeli casus jaki wypadnie, usłużą mi zawsze dobrze, i małym prezencikiem się obejdzie. Regularne, stałe honorarya, wiem z doświadczenia, są najmilsze. Jeżeli asindziej się nie trzymasz tej metody...
P. Onufry głową potrząsł.
— U nas tu tego nie ma — rzekł.
— Jak tylko urzędnik zjedzie — proszę go do mnie wprowadzić, i zostawić nas na osobności, abym mu wytłumaczył jak się to stało...