Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 02.pdf/053

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

P. Onufry stał w nadzwyczajnej perpleksyi nie wiedząc co czynić. Tymczasem nawykły do rozkazywania despotycznego starościc, rozdrażniony do najwyższego stopnia, zwrócił się do Więckowskiego.
— Proszę mi dać ze trzech ludzi! — zawołał. Dworek zrewiduję! On tam siedzi ukryty! to nie może być! My go znajdziemy. — Zbladł p. Onufry.
— Niech się pan starościc uspokoi, rzekł — mnie się zdaje że jego we dworku nie ma, prędzej w miasteczku. Nadaremnie zaś robić zamięszanie, niepokój.
— Co? jakie zamięszanie? niepokój? począł Szumiński, a to mi się podoba! Dworek stoi na waszym gruncie, każdego czasu masz asindziej prawo do niego zajść i zrewidować! Ludzi mi dać! ja na siebie biorę odpowiedzialność.
Więckowski patrzał na pana, który ramionami ruszał. Starościc nie ustępując z miejsca, kijem w ziemię bił i powtarzał:
— Ludzi mi dać proszę!
— A jeśli go nie ma we dworku? — pytał Onufry.
— To co? skarżyć będą? Niech się skarżą, ja zapłacę! Ludzi mi proszę dać!
Widząc upór starca a nie chcąc sobie narażać dziadunia, p. Onufry szepnął coś do ucha Więckowskiemu, który natychmiast ruszył ku stodołom.
— Ja ztąd ani krokiem nie pójdę — mruczał starościc, aż się przekonam gdzie on skryty i nauczę panienkę stroić fanaberye!
Z wielką trudnością udało się nieco uspokoić starego panu Onufremu, i nakłonić, aby siadł na bliskiej ławce. Oglądał się jednak ciągle, dopominając o ludzi i mruczał niezrozumiałe odgróżki.
Po dosyć długiem oczekiwaniu, Więckowski ukazał