Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 01.pdf/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

która długo syna przy sobie trzymała, napatrzeć się go nie mogąc, potem pochwycił go ojciec, naostatku Lucia zabrała na rozmowę której łaknęła.
Ani ojcu ani matce nie wspomniał Zygmunt o spotkaniu z Manczyńskiemi, lecz gdy sam na sam zostali z siostrą, szepnął na jej ucho.
— Wiesz Luciu, twoi Manczyńscy dwa razy byli u Du Royerów... Widziałem ich oboje.
Lucia zarumieniła się gniewem.
— Jakto? — zawołała — i ty nie wyszedłeś natychmiast aby jednem nie oddychać powietrzem.
Zygmunt się rozśmiał.
— Moja najdroższa, awantury robić w domu, w którym mi tak dobrze, któremu tyle zawdzięczam, ani mogłem, ani chciałem.
Zmarszczyła się siostra.
— To kat naszych rodziców!
— Nie myślę ich uniewinniać, — rzekł Zygmunt, — ani się do nich zbliżać. Sama pani, którą po raz pierwszy w życiu miałem szczęście oglądać, jest — bardzo śliczną panią.
— I ty to możesz mówić! — zakrzyknęła siostra.
— Może być najgorszą, — odparł Zygmunt, ale że jest ładną, to nie ulega wątpliwości.
— Kobieta bez serca, próżna, rozpieszczona, dumna, która tylko o sobie myśli i siebie kocha jedną.
— Wszystko to być może, — dodał Zygmunt, — ale, mówię ci, jest bardzo ładną.
— A ty jesteś szkaradny! — odezwała się siostra odpychając go. — Jesteś więc i ty jak wszyscy w świecie mężczy-