Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 01.pdf/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Du Royerowie mają pełno znajomości w stolicy, wszędzie!
Załamał ręce.
Idalia milczała smutnie.
— Bardzo ci dziękuję za twoje dobre serce, ale tysiąc kilkaset rubli doprawdy lepiej użyć można. Niech tam sobie siedzą jak siedzieli.
Pan Onufry się zdziwił.
— Ja nie wiem prawdziwie jak nam postąpić wypadnie, — odezwała się pani Idalia, szarpiąc końce chusteczki. Prowadziliśmy z niemi długą wojnę i nie zyskaliśmy na niej nic... Któż wie? Jeśliby oni się upokorzyli. — Któż wie?
Posłuszny mąż głęboko się zamyślił.
— Zapewne, — rzekł, — ale to obrzydliwa rodzina, mam wstręt do nich!.. Nie mówmy o tem lepiej. Są twarde czasem konieczności w życiu.
W milczeniu poszli na wieczerzę, mowy już o niczem nie było,; pani się skarżyła na głowę, pan Onufry chodził posępny, dwór cały wnosił że przejażdżka do Borku jakoś się nie powiodła.
Następny dzień może był jeszcze trudniejszym do przebycia, niż poprzedzający. Oboje im głębiej brnęli myślami w stosunek do Hołoty, tem trudniej im było znaleźć wyjście z tego labiryntu w jaki popchnęły ich losy.
Z pana Zygmunta godziło się domyślać siostry, panny Anieli, o której wiedziano że była bardzo muzykalną. Hrabia ją chwalił, miała i ona swych zwolenników i wielbicieli talentu. Wszystko się spikało na to, aby państwa Manczyńskich w oczach świata okryć hańbą, jako prześladowców nieszczęśliwej rodziny.