Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 01.pdf/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— O! ty, masz prawo być trudną! — rzekł mąż grzecznie.
— Nie słyszałeś nazwiska? jak się zowie? — spytała żona.
— A! Monsieur Sigismond! dalej nie wiem nic, — śmiał się Onufry. Kuzynek jakiś. Posądzam trochę, madame Clemense, że go sobie przywiozła, aby się na wsi nie nudzić tak bardzo.
Idalia za ten żarcik naseryo się rozgniewała.
— Widzisz! wy wszyscy tacy jesteście! zaraz najniedorzeczniejsze posądzenia! Osoba tak poważna, tak niemłoda.
— Ale mój aniołku! o niczem złem nie pomyślałem i nie posądzałem...
Wymówka ta nie pomogła, piękna pani wcisnęła się w swój kątek powozu, oczy skierowała w pole i zamilkła. Pan Onufry poznał teraz iż musiała mieć jakiś powód do tego spleeniku, i zapaliwszy cygaro, zwrócił się w drugą stronę, nie probując dalszej rozmowy.
Już zbliżając się do Żabiego, pani przerwała milczenie i oświadczyła mężowi, że „jednego z tych dni“ chce prosić państwa du Royer na obiad, przeciw czemu pan Onufry jak zwykle, nic do zarzucenia nie miał.
Przy rozbieraniu się z Basią, pani była milczącą i kwaśną, a panna Drobisz o przyczynie złego humoru dowiedzieć się nie mogła.
Humor ten nawet przetrwał noc i zjawił się jeszcze nazajutrz rano. Nie ma bo nic przykrzejszego dla bardzo pięknej kobiety, nawykłej zwyciężać, jak gdy raz pierwszy oko się jej pośliźnie. Napoleon pod Berezyną i pod Lipskiem doznał tego samego uczucia.
Nazajutrz pan Onufry chodził na palcach a faworyta