Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 01.pdf/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

(chciała się podrożyć z sobą) — popisywała się tylko z głosem uroczym, dźwięcznym, którego czary znała, w ruchy starała się wlać poezyą, gracyą, wdzięk ów uczony, który przychodził u niej na zawołanie. Umiała tak usiąść aby uwydatnić figurę, kazać się domyślać ślicznej nóżki, mignąć białemi ramiony. Były to preludye tylko, po których następowały wejrzenia przelotne, obojętne, potem się niby zatrzymujące mimowoli i uciekające skwapliwie. Wedle programu, później, gdy wzroki się spotkały, co zawsze następowało, — wejrzenie pani Idalii zaczynało stronić, uciekać, niby gniewnie unikać, aż póki nie wróciło łaskawsze.
Ten zwykły plan strategiczny w zastosowaniu do pana Zygmunta — okazał się, chybionym.
Pani Manczyńska spojrzała naprzód razy kilka zupełnie napróżno, oczy poszły, trafiły na twarz odwróconą i musiały się cofnąć bez skutku. Po próbach żywo powtórzonych i niepokojących, raz gdy wzrokiem napotkała oczy pana Zygmunta, młodzieniec jakby przeczuwając niebezpieczeństwo — drapnął.
Sromotna ta ucieczka nie dała się żadnym stratagematem naprawić, pani Idalia udawała że już tam nie patrzy. Sądząc że on naówczas powróci i na uczynku zostanie pochwycony. Gdzie tam! ani spojrzał i siedział zimny, zajęty czem innem, jak gdyby najśliczniejszych dwoje oczów nie uśmiechało się do niego.
Nadzwyczaj to zabolało piękną panią.
Wypadek był prawie bezprzykładny, — pani Manczyńska nieraz na starych i wystygłych ludziskach próbowała wejrzeń swoich i zdumionych a obałamuconych przykuwała do swojego rydwanu, a tu!.. rzecz była niepojęta.