Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 01.pdf/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzili się tu na żaden przepych i elegancyę, bo to było letnie ich obozowisko. Na niczem jednak w nim nie zbywało. Znać było z wejrzenia na służbę, na przybory, na cały organizm tutejszego życia, że miał silne i trwałe podstawy, Wszystko było dostatnie, przyzwoite a nie jaskrawe, nigdzie popisu, wszędzie zamożność i zapasy.
Rządca, który w Borku mieszkał, utrzymywał dom zawsze w takim stanie, aby każdego dnia na przyjęcie państwa był gotowym; nie potrzebowano nic przywozić z sobą. Stary dwór miał nawet na powitanie dziedziców kwiaty i bluszcze, a ganek cały obwieszony był aristolochiami i powojami. Tu dzieci mogły używać kąpieli, przejażdżek, polowania, spacerów i odżywiać się wiejskiem powietrzem. Najbardziej też dla nich i ich uciechy zjeżdżano do Borku, przy czem sam pan Henryk badał stan swoich folwarków i naradzał się z oficyalistami.
Gdy powóz Manczyńskich stanął u ganku, wyszła naprzeciw sama pani Klementyna, kobieta już niezbyt młoda, świeża, ubrana z wielkim smakiem, w której poznać było łatwo osobę do wyższego nawykłą towarzystwa. Pana Henryka i starszego syna nie było w domu, i wchodzący do salonu państwo Manczyńscy, z okazami niezmiernej wesołości i uciechy, zastali w nim wyrostka tylko, młodszego syna, który był niebardzo zdrów, a obok niego jakiegoś jegomości wyglądającego wcale przyzwoicie i wielce poufałego.
Pani du Royer zaprezentowała i syna i tego pana, ale tak jakoś niewyraźnie, że nazwiska nie dosłyszeli państwo Manczyńscy. Pani Idalia, która zwykła była pilno się przypatrywać każdemu mężczyznie, gdyż im przybywało więcej zmarszczek, tem bardziej ubiegała się za adoratorami; rzuciła też okiem na tego pana, i wydał się jej bardzo