Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 01.pdf/095

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pieniędzy, o które było tak trudno, a może dowiedzenia się czegoś o owych mytycznych skarbach podkomorzynej, skłaniała do tego kroku.
Gdy się z żoną spotkał w salonie, piękna Idzia, już uwiadomiona o projekcie, zagadnęła zaraz męża.
— Basia mi mówiła że się wybierasz do Bendrzyńskiego?
— Możebym się coś dowiedział od niego? — rzekł obojętnie Onufry.
— Zapewne, probować zawsze potrzeba, — potwierdziła pani Idalia, nie zapomnij tylko wziąść wódki kolońskiej.
Wzdrygnęła się na wspomnienie Bendrzyńskiego. W istocie nieponętny był. Bardzo słusznego wzrostu, silny, osiwiały już, lica nieco czerwonego, jak ci w których krew czemkolwiekbądź podżegana żywiej pędzi, Bendrzyński nosił się ze staroświecka, dosyć niepocześnie i brudno. Jedzenie, napój i odzież otaczały go atmosferą wyziewów dla delikatnego zmysłu powonienia nieznośną.
Po wypoczynku krótkim, gdy konie przed gankiem się ukazały, pan Onufry westchnął ciężko, zapalił cygaro i ruszył.
Bendrzyński w majątku, który był kupił już przed kikunastu laty po księciu P. wziął w spadku stary pałacyk, niegdyś bardzo wspaniale urządzony. Był on dla niego ciężarem i w początku chciał go zrzucić koniecznie, ale obrachowawszy co miało kosztować obalenie i budowanie lichego dworu, musiał pozostać w starym gmachu, wcale do jego obyczaju nieprzystającym, na który ciągle narzekał.
Pałacyk też teraz wyglądał jakby wcale zamieszkanym nie był. Popsuty dach pokryto słomą, poopadałe mu-