Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 01.pdf/076

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cią, powrócił do swego alkierza, drzwi mocno zamykając za sobą.
Wszystko to co otaczało tu niegdyś piękną i obudzającą zapały artystkę, nie mogło dziś dla niej dawnego współczucia wywołać, hrabia znacznie był ostygł, stał jakby zawstydzony. Dłużnym jej był odpowiedź...
— Widziałeś pan mojego ojca, — dodała Lucia. Pod tą bardzo pospolitą postacią, ukrywa się dusza męzka, zacność wielka, pobożność egzaltowana i trochę tego dziwactwa, które ja po nim zapewne mam w spadku. On, matka, brat i ja składamy rodzinę całą, biedną, ale w niczem nie splamioną dotąd... Rozdzielić się z niemi nie mogę, to mój świat, nawet gdy mnie nie rozumie — kto dla mnie ma jakie uczucie, musi ich wziąć razem ze mną!!
Spojrzała na stojącego przed sobą hrabiego z wyrazem rozpaczliwym, widocznem było drżenie ofiary, która siekiery i stos ma przed sobą.
Zamiński milczał zawstydzony, jakby coś ważył i układał.
— Wszystko to, — rzekł głosem jakimś bezbarwnym, którego znaczenia trudno się było domyśleć — wszystko to bynajmniej mnie nie zraża.
Jeżeli uwolnienie się ztąd, gdzie państwu jest wsród nieprzyjaznych ludzi — przykro i niewygodnie, może losowi ich ulżyć; ja się ofiaruję znaleźć dla nich schronienie, i obmyśleć zaspokojenie potrzeb...
Tu Zamiński się zaciął i spojrzał na Lucię, której usta zacięte, wzrok dziki prawie, malowały rozpacz.
— Oprócz przyjemności słyszenia gry pani, głosu i pozyskania jej przyjaźni, dokończył sucho i ceremonialnie, nic więcej nie żądam.
Skłonił się przed odartą i bosą dziewczynką, jakby