Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 01.pdf/053

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

złość, za to że po śmierci podkomorzynej pociągał go sąd aby wydał gdzie pieniądze!..
A, przysięgam Bogu, że on wie o tem i palce w to umoczył. Kryją się tylko i ubóstwo udają, a do tego szelmostwa należeli. Przecież to całemu światu wiadomo, — paplała stara panna, — że podkomorzyna miała grube kapitały; a po śmierci ledwie tyle się znalazło że na skromny pogrzeb pan jeszcze dla honoru familii dołożyć musiał. Gdzież to przepadło? kto mógł wiedzieć o tem jeśli nie ten u którego były wszystkie klucze! Co to gadać.
Słuchał z poszanowaniem Więckowski, strzegąc się przeczyć.
— Teraz, — rzekł, jakby jaśnie pani chciała tylko, mnie się zdaje, że oni by dożywocie puścili. Stara umiera, a w domu nie wiem czy chleb mają.
— O! o! a taż piękna, edukowana panna, co tak do góry nosa darła i co gdzieś sławną była, że klepała po fortepianie?
— Krowę teraz doi! — rzekł Więckowski.
Panna Drobisz plasnąwszy w ręce, śmiać się poczęła.
— Siadaj bo, panie Aleksandrze, — odezwała się udobruchana. — Weź sobie krzesło.
Powiadasz że sprzedaliby dożywocie?
— Tak mi się zdaje!
— Pani dla tej chaty do ogrodu w tamtą stronę nie chodzi, — mówiła panna Barbara — żeby się udało panu w sekrecie nabyć tę ruderę, obalić, precz znieść, a pani tem zrobić siurpryzę, pewnam że bardzoby rada była.
Wstała myślą tą ożywiona panna Drobisz.
— Jutro o tem z panem pogadać muszę, a kiedy myślisz acan że temu radę dasz, to się podejmij, — pewnam że prezent dostaniesz.