Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 01.pdf/041

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Lucia odzyskawszy trochę męztwa, pocałowała go w rękę i udając uśmiech, szeptać poczęła:
— Niech mnie ojciec posłucha! Na co to wszystko! jedźmy do Lublina, zbądźmy się tego nędznego dożywocia! Tam i model młyna łatwiej będzie dokończyć. Dla matki znajdziemy radę lekarza, wygody większe, ja lekcye będę dawała, wyjdziemy przynajmniej z tej nędzy jaką tu cierpiemy!.. Ojczulku drogi! oddajmy im za co bądź to dożywocie — to zguba nasza!
Jakób z głową skurczoną znowu chodzić począł po izbie.
— Co nas tu trzyma? — wtrąciła Lucia.
— Co mnie tu trzyma? serce! jam tu wyrósł i zestarzał, — rzekł Jakób — ja nie wiem czy gdzieindziej bym wyżył! Ja tu jeszcze widzę choć cień mojej nieboszczki. Dla mnie ztąd iść, gdyby do pałaców, to wygnanie! Mnie się rozedrze serce!
Głód! nędza! — dodał gwałtownie — ale nikt z głodu nie umiera! mnie aby kawał suchego chleba, więcej nie potrzebuję...
— Ale matka! matka! — odezwała się Lucia ręce łamiąc.
Wyraz ten zamknął usta staremu; padł na łóżko i oczy zakrył.
Lucia, już widząc że wszystkie prośby daremne były, wychodzić miała, gdy Jakób wstał, do piersi ją przycisnął i całując w głowę zamruczał:
— Stanie się co Bóg chciał. Stanie się — dla was biedaków trzeba zrobić wszystko!.. Już zrobię, zrobię co można!.. Niech tak będzie. Nie płacz — Miłosierdzie Boże wielkie!