Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 03.djvu/014

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wanym. Czując, że wolałby był rotmistrz mieć go czasu rozmowy z wojewodą za drzwiami, umyślnie się strzymał Ponętowski.
Zebrzydowski go witał uprzejmie, pamiętny tego, iż hetman cenił w nim rycerza i człowieka wielkiego charakteru.
Bajbuza, acz mu się otwarcie rozmówić przy niemiłym świadku nie było dogodnem, nie chciał okazać znowu, aby go krzykacz onieśmielał.
— Ja tu do miłości waszej przychodzę — odezwał się — jako do spadkobiercy naszego wielkiego wodza. Jam człek wolny, rad rzeczypospolitej skórą i mieszkiem, krwią i majątkiem służę, ale dziś my wieśniacy, ziemianie, nie wiemy kędy iść.
— Jakto? — podchwycił wojewoda — przecież to jak na dłoni. Z królem dziś tylko kortezany nikczemne, regaliści przekupieni i niemcy trzymają, prawy syn tej rzeczypospolitej z nami.
— I jam tak sądził aż do Stężycy — odparł Bajbuza.
— A tam co się stało?
— Powziąłem wątpliwość, idziemy wprost do domowej wojny.
Powtóre, nie miejcie za złe szczerości mojej, królewska władza potrzebną jest, powaga też, jeżeli ją zachwiejemy i obalim, zamęt powstanie powszechny.