Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 02.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W końcu przed sobą sam wyznawał, że toku sprawy nie rozumiał.
Ile razy mu taka trudność nierozwikłana stawała na drodze, szedł do hetmana. Po tych gorszących odkryciach, których czytanie Ćwiklińskiego urbi et orbi, objawiło, prostoduszny Bajbuza sądził, że chyba król się nie utrzyma na tronie, że hetman pójdzie dalej.
Tymczasem znalazł Zamojskiego spokojnym, obojętnym i prawie chłodnym. Własna jego gorączka z tą zimną krwią hetmana pogodzić się nie mogła.
Przypadł z naglącem zapytaniem.
— Panie hetmanie, cóż to z tego wszystkiego wyrośnie? co dalej?
— Nic — odparł Zamojski z powagą. — Uczyniliśmy do ostatecznej granicy co było można i godziło się; król wie, że go oszczędzać nie będziemy, że podwójnej polityki prowadzić u nas nie może. Ma doskonałą naukę, czyż niedosyć? Daliśmy go pod sąd ogółu, dowiedliśmy, że nie gołemi słowy, ale pismami i faktami obudził w nas niewiarę.
Teraz wreście gotowiśmy jego oświadczeniami się zaspokoić, bo sami czuwać będziemy. Cośmy żądali, to otrzymaliśmy.
Senatorowie nazajutrz występując w roli rozjemców, zwrócili się do posłów, aby sobie spokojnie do domów jechali, a na nich zdali resztę.