Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Z siedmioletniej wojny.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Gdzie Fryderyk? w Dreznie...
— Był na wyjezdnem — odpowiedział paź. — iż z Magdeburga Elbą dwieście pięćdziesiąt dział żelaznych, dla obshdzenia wałów i murów, sprowadzić miano.
— Tem lepiej — odezwał się minister — zostaną one dla nas.
Rutowski przeszedł się po pokoju i nie odpowiedział nic. Wyspowiadawszy się ze wszystkiego, co miał, Masłowski odszedł, dopraszając się tylko, ażeby mógł co rychlej powrócić. Zbyto go niewyraźną odpowiedzią. Około dziesiątej przysłał Brühl, ażeby paź szedł z nim do króla; August III dowiedział się od Rutowskiego o jego przybyciu i sam go chciał o Dreznie rozpytać.
Właśnie kapelan królewski odprawiał był mszę na przenośnym ołtarzu w pokojn króla i sprzęt kapliczny wynoszono, a August III tylko co był powstał z klęcznika, gdy Masłowski został wprowadzony.
Minister dał mu wprzódy dokładną instrukcję, co i jak miał mówić przed królem, oszczędzając niepotrzebnego zmartwienia. August popatrzał na wchodzącego i długo nie odzywał się wcale.
— Co się dzieje z teatrem? — spytał.
Brühl nie dał odpowiedzieć Masłowskiemu, skinął na niego groźnie i sam począł:
— Właśnie o to powiada mi, iż całkiem fałszywie rozgłoszono, jakoby król pruski...
— Nazywaj go margrabią brandenburskim — przerwał król.
— Tak, Najjaśniejszy Panie, margrabia brandenburski nie rozpuścił teatru i artystów, ale oni sami oświadczyli, iż, przez miłość dla Waszej Królewskiej Mości, dla nikogo śpiewać i grać, przed nikiem się popisywać nie chcą, dopóki król ich ubóstwiany do swej stolicy nie wróci. Napróżno chciano ich zmuszać, różnie kuszono złotem: oparli się.
Król się uśmiechnął.
— Bravi! — zawołał — Bóg da, że im to nagrodzę; zobaczycie powiedzcie im to.
— Dopiero wskutek tego oporu — dokończył Brühl — pensje im odjęto.
— Każę im zaliczyć to wszystko...
— A hrabia Loss, a ministerjum nasze? — dodał król.
Masłowski nie miał czasu odezwać się. gdy minister rzekł żywo:
— Wszystko funkcjonuje w jak największym porządku: nie ośmielono się ich tknąć.