Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Z siedmioletniej wojny.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Kawaler wyrażenia tego nie zrozumiał i radby był zwierzeń dalszych uniknąć; zbywał więc milczeniem pannę Doris, gdy ta obawiając się, aby jej nie uszedł, zatrzymała go, chwytając ręką.
— Jadę właśnie do Miny, a waćpan musisz mi towarzyszyć: nic nie pomoże.
— Kiedykolwiekbądź, ale nie dziś! — zawołał Simonis.
— Nieodmiennie dziś! koniecznie dziś! Wieczorem u niej nikogo nie będzie. Minister ma jakieś kłopoty, które go zatrzymują w domu. Powiem panu pod sekretem: Mina się kocha w sekretarzu Brühla, w Szwajcarze Blumli. On wiele może, ja pana z nim poznam.
Simonis aż drgnął, chciał się właśnie z Blumlim zobaczyć.
— A! jeśli Blumli będzie, służę! — zawołał.
— Widzisz! widzisz waćpan, jak jesteś niegrzeczny, dla mnie-byś nie poszedł, a dla tego...
— To mój przyjaciel, rodak.
Doris skinęła na tragarzy.
— Idź waćpan przy mnie! — rzekła. — Jak mnie pan dziś znajdujesz? Nieprawda, że mi w tych włosach do twarzy? Fryzjer królewski zaklinał mi się, że nie dałby mi lat dwudziestu!
Tu westchnęła!
— Winnam Minie, że mi i wesołość i młodość wróciła.
Tak szczebiocząc i nie puszczając Simonisa od siebie, Francuzka zaprowadziła go do domu zajmowanego przez sławną śpiewaczkę Wilhelminę Tennert.
Jak Albuzzi, dla której Brühl wzniósł sławną rotundę, panna Tennert miała jeśli nie pałac, to wcale pokaźną kamienicę z ogrodem na Wildrufskiem przedmieściu. Tam, gdzie minister spędzał czasem wieczory, nie mogło być zbyt ubogo i skromnie. Na mniejszą skalę był to pałacyk wielkiej pani lub słynnej artystki. Na schodach, u dołu, stały dwie marmurowe postacie, trzymające lampy w podniesionych do góry rękach. Były to napół obnażone kobiety, obwite wieńcami kwiatów i liści. Dwóch lokaików w liberji seledynowej przyjęło gości na dole. Doris, wyszedłszy z lektyki, wiodła jeńca swojego na pierwsze piętro. W przedpokoju stał lokaj w takich-że seledynach i peruce przepysznej, ten otworzył im drzwi do niewielkiego saloniku, który był prawdziwem cackiem. W białych ze złotymi promykami ramach, okrywało go obicie atłasowe w kwiaty bukietami rzucane. Do tej bieli, złota i kwiatów stosowało się wszystko; ramy zwierciadeł porcelanowe, komin podobny, pająk z kwiatów, ptaków i motylów, sprzęt okryty takimże atłasem.