Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Z siedmioletniej wojny.djvu/021

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Poznałeś tu waćpan przypadkiem Fredersdorfa; grzeczność wymaga, abyś go w Sans-Souci odwiedził. Człowiek ten, choć nie głośny, wiele może i przyda się w życiu jego znajomość, wierzcie mi!
— Lecz jakże się ja tam do niego docisnę? — szepnął Simonis.
— O! najłatwiej, o to się nie masz co troszczyć — dodała pani de Camas. — W pewnych godzinach ogród jest otwarty, przejdziesz się po nim, zobaczysz posągi ładne, a trzebaby nieszczęścia, żebyś lub Fredersdorfa nie spotkał, albo się o jego mieszkaniu nie dowiedział. Jeśli nie będzie przy królu, przyjmie was pewnie. Jutro więc, kawalerze, do Sans-Souci, bo tego odkładać nie wypada, a potem czekam was z raportem i instrukcjami do Drezna!
Hrabina wstała, porwał się z krzesełka młodzieniec, ucałował jej rękę, zgiąwszy się w pół, i odszedł na palcach, rozmarzony.
Nie wierzył szczęściu swojemu! Te odwiedziny, tak złowrogo się zrazu obiecujące, skończyły się przecież niespodzianką pełną obietnic... Wyszedł w ulicę.
Parno było, noc zrobiła się czarna, chmury przebiegały po niebie. Kiedy niekiedy błysk blady rozświecał pustą ulicę, i duże ciężkie deszczu krople spadały na ziemię. Przerażony Simonis spostrzegł dopiero, co groziło jego pięknej peruce i najlepszemu frakowi, i pędem puścił się ku domowi. Tylko co na próg jego się dostał, gdy ulewa lunęła, jak z wiadra.

II.

Kawaler de Simonis nie wiedział zapewne o często przez Fryderyka II powtarzanym aksjomacie: Fallacem fallera non est fallacja; byłby się bowiem domyślił może, iż go nie dla własnej zabawy wyprawiała wielka ochmistrzyni do Drezna...
Nie tłómacząc się nawet żadną fallacją cudzą, wszelkich środków bez wyboru zażywała polityka Fryderykowska, gdy do upragnionego zamierzała celu. Kawaler de Simonis był zresztą zupełnie neutralnym, a w tej chwili gotów zawrzeć przymierze z każdym, coby mu przyszłość pokazał, i iść, choćby na rodzonych braci. Tych szczęściem nie miał. Wczorajszy wieczór tak w nim krew poburzył, iż mimo kilku szklanek wody które wypił, aby ostudzić rozigraną wyobraźnię, całą noc prawie nie zmrużył oka. Dzień w Sans-Souci poczynał się nader wcześnie; Fryderyk w lecie stawał koło czwartej, za nim służba i dwór iść musiał. Należało więc dla pokłonienia się Fredersdorfowi dostać się rano, bardzo rano do Sans-Souci.
Szczęściem dla naszego kawalera, po burzy w nocy, która była bardzo gwałtowna ale krótka, nade dniem się wyjaśniło, uspokoiło, powietrze ochłodło i dzień obiecywał się prześliczny.