Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom II.djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przed książęciem Władysławem być z poszanowaniem jako dla starszego dostojeństwa, przeciwnie Plwacz okazywał mu cześć jakąś i ustępował nawet kroku.
Musiał to więc być ktoś bardzo blizki Światopełkowi, którego opieki i pomocy Plwacz potrzebował i jemu winien był ratunek, gdy z wygnania w mniszym habicie, jak mówiono, wymknąwszy się, przybył doń, znalazł przytułek — poślubił siostrę jego, a teraz swojej dzielnicy, ba całej Wielkopolski się dobijał.
Mniej go już dziwiło, że ów pan, któremu się Plwacz kłaniał, w drodze nań mało się oglądał.
Cała uwaga jego była zwrócona na Plwacza, na nim i na Światopełku swej zemsty pokładał nadzieję. Byli to jedyni ludzie, co przeciw Leszkowi otwarcie stawali.
Przyszło mu na myśl, iż sam to mógł być Światopełk, który do Konrada potajemnie jeździł a nie chciał być w Płocku widzianym, co go wielką napełniło radością...
Tymczasem już ku okopom się zbliżyli i Jaksa mógł przypatrzeć się zamczysku, które właśnie umacniano.
Spędzeni ludzie z osad wiejskich, niewolnicy, czerń odarta w łachmanach, niektórzy pół nadzy i w skóry tylko jako tako pozszywane, poodziewani z łopatami i noszami ziemię nasypywali, koły bili. Nad niemi stojący dozorcy z kijmi bia-