Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Strzemieńczyk Tom II.djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Grzegorz chciał w żart obrócić to, co Węgra w gniew wprawiało.
— Choćbyście Garze głowę ucięli — rzekł — korony przez to nie odzyskacie!
— Musimy ją mieć, albo inną, któraby tej była warta — dodał Paloczy, żywemi ruchami popierając mowę swoją — bo koronacya nieuchronna, tem spieszniej i konieczniej, ażeby pierwszą niemowlęcia Albrechtowego zniweczyć.
— Pamiętajcie tylko — począł Grzegorz z Sanoka poważniejąc — gdyście poznali młodego pana, że korona, którąbyście krwią zmazali lub gwałtem dla niego zdobyli, na jego czystej skroni nie spocznie. Mieliście zręczność zrozumieć go wy sami; my powiedzieć możemy, że teraz go dopiero poznajemy bliżej i lepiej, bo w oczach naszych jak kwiat się rozwinął; jest to natura bohaterska, piękna, szlachetna, brzydząca się gwałtem wszelkim i przeniewierstwem. Banowi Garze daliście listy żelazne, zaręczające mu bezpieczeństwo; raczej Władysław zrzecze się korony waszej, niż dozwoli ażeby mu tu włos spadł z głowy.
Namarszczył się Paloczy.
— Bądźcie pewni — rzekł — że na wszystko radę znajdziemy, a koronacya rychło nastąpić musi.
Grzegorz z Sanoka poruszył ramionami i chcąc dłuższego sporu uniknąć, zamilknął.
Nazajutrz, jak Węgier przepowiedział, pano-