Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Strzemieńczyk Tom II.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

im spać kłaść co rychlej. Zmęczone, szczęściem, pokładłszy się w drugiej izbie, wkrótce się pospały...
Baba posługująca położyła się w izbie Kottanerin, ale tej się nie obawiała, bo wiedziała, że sypia twardo.
Nadchodziła noc. Naostatek Magyar, który miał korony dobywać, przyszedł po cichu pode drzwi od kaplicy i zastukał.
Oczekująca na niego Helena, wstała, otworzyła mu i drzwi za nim zasunęła... Mogła się przestraszyć, bo prowadził z sobą namówionego parobczaka, o którym wcale nie wiedziała...
Zaręczył jej, że poprzysiągł milczenie.
Zaczęto naprzód świec szukać!
Niestety! były tak dobrze schowane, że Kottanerin zrozpaczona, wcale ich znaleść nie mogła...
Tymczasem kury piały...
Przestrach ją ogarnął niewymowny. Bez światła kroku zrobić nie było podobna. Musiała więc pomocników na nowo odprawić, starą, twardo śpiącą babę obudzić, posłać ją znowu po świece i czekać aż potem uśnie.
Godziny upływały. Do wydobycia korony, łamania kilku zamków, poprzybijania nowych, czasu wiele było potrzeba...
Baba wyszukała świece, przyniosła je, położyła się, usnęła.