Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Strzemieńczyk Tom II.djvu/064

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Młody król byleby mógł iść wojować, gotów był wszystko poświęcić...
On, dwór jego, mnodzy pochlebcy, całemi dniami zbroili się w myśli, próbowali oręża, rozprawiali o Turkach i ich sposobie wojowania...
Właśnie też poselstwo ich do Krakowa zdążało...
Dla biskupa była to chwila trudna, bo jako duchowny wszelkiemu sojuszowi z niewiernemi przeciwnym być musiał, a jako kierownik spraw narodu, w duszy znajdował go może pożyteczniejszem, niż wplątanie się w wielką i groźną wojnę...
Ale tu obowiązki względem zagrożonego chrześciaństwa musiały brać górę nad interesem Polski. Papież, Paleolog, Włochy, słowiańskie ludy najechane i ujarzmione wołały o ratunek...
Biskup Zbigniew zamilknąć musiał. Gotowała się wojna święta, krucyata nowa.
Czekano z Budy wieści z niecierpliwością wielką, nie odprawiając posłów tureckich i trzymając ich z odpowiedzią w zawieszeniu...
Świadek mimowolny tego zaprzątnienia, wśród którego nikomu niewolno było obojętnym się okazać, Grzegorz z Sanoka pozostał widzem raczej niż czynnym współpracownikiem w robotach, do których nie czuł powołania.
Zapał z jakim Władysław wybierał się już na Węgry w nadziei wojny, troskliwą o niego matkę, zaczynał trwożyć w końcu. Chłód Grzego-