Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Strzemieńczyk Tom II.djvu/059

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zresztą niewiadomo czy Albrecht by zgodził się na to...
Grzegorzowi wyrwało się nieopatrznie.
— Tak pewnym tego jestem, że gardłobym stawił.
Zdradził się temi słowy, postrzegł to sam, chciał poprawić, zawikłał.
Wszyscy nań patrzeli zdziwieni, krolowa matka, która o królestwach dla synów roiła tylko, natychmiast po wieczerzy pozwała danym znakiem Grzegorza do siebie. Nastała na niego, iż mówić nie mógł napróżno przy wieczerzy z taką pewnością o córkach Albrechta, gdyby myśli mu tej ktoś nie poddał.
Mimo całego swego rozumu, nieumiejący kłamać mistrz, brzydzący się drogami pokątnemi, przyznał się w końcu królowej, że pomysł ten w istocie nie wyszedł z niego, ale dawny towarzysz i znajomy z Niemiec, w rozmowie mu go na wiatr rzucił.
Królowa nacisnęła gwałtownie, dowiadując się o owego Niemca, i dobyła z Grzegorza, iż się jeszcze w Krakowie znajdował.
Z żywością, która się w niej objawiała, gdy o synów chodziło i o zabiegi dla nich, mogące zdumieć biskupa, a dowieść mu jak Sonka umiała chodzić około ich przyszłości, nakazała Grzegorzowi, aby Lauena nazajutrz do niej przyprowadził.