Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Strzemieńczyk Tom I.djvu/268

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nauczył się wiele, bo dotąd nie wiedział w jakie wpadł gniazdo osie...
Zjawiło się naprzód kilku dworzan.
— Nabraliśmy się strachu — wołał jeden — gdy nas na gościńcu Orszag otoczył... Hrabiowie i cesarzowa i wszyscyśmy już sądzili, że zwąchali co się gotuje i wszystkich nas tam, z Barbarą razem uwiężą. Ale nie! Postrach był próżny! Zygmunt ją tak przywitał, że chyba niczego się nie domyśla... a choć Albrecht zięć i córka niebardzo są czuli, trudno po nich wymagać tego, gdy wiedzą, że oni tu panować nie będą.
— Cesarz gdyby chciał — począł drugi — nie ważyłby się tu w Pradze nic uczynić żonie, bo wie i on i jego zausznik Szlik, że znaczniejsza część miasta za niąby się ujęła i byłaby rzeź na ulicach a może i na grodzie!!
— Ja go tam ani bronię, ani miłuję — przerwał trzeci — a co prawda to prawda. Żyć nie umiał, umierać umie. Ciało mu już kawałami pada, a tak siedzi spokojny na twarzy i na umyśle, jakby na ucztę czekał... i stroić się każe... aby ludzie nie wiedzieli, że na poły zgnił...
— Ja go też nie kochałem — odparł inny — zły człowiek był i król nam niedobry, przez którego krwi dużo poszło wylanej na wszelką rozpustę i zbytki, ale pychą umiał nadrabiać zawsze i o cesarskiej swej godności nie zapominał ni-