Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Strzemieńczyk Tom I.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mu wierzyć nie chciano, gdy się Polakiem opowiadał.
— Co dziwnego — wołał do Niemców otaczających — byłbym niezdarą, gdybym pięć lat po Niemczech się włócząc, ich mowy sobie nie przyswoił.
Bez przymówki do was, mości panowie, co tu w Krakowie po lat dwadzieścia siedzicie, a polskiego języka mało znacie...
Nierychło po tych pierwszych szarmyclach, ze drzwi Balcerowa podprowadziła Grzesia do pani młodej, aby się też z nią bliżej przywitał i z Frączkiem zapoznał.
Lena go oczyma oddawna ścigała, a gdy podszedł, wyciągnęła rękę do niego, do męża się odzywając.
— To mój nauczyciel, o którym wam rozpowiadałam, patrzcie abyście sobie przyjaciółmi byli dobrymi.
Frączek też, chłop serdeczny, wstał Grzesia uściskać bez zazdrości najmniejszej, z uśmiechem poczciwym i wyraził to zprosta, jak się cieszy, iż na wesele Pan Bóg mu dał gościa tak miłego jego żonie.
— Bóg widzi — odezwał się Grześ, ciągle wesołość udając — że czyste losu zrządzenie mnie tu przyniosło, cudem prawie. Wszakże w ulicę wchodząc o weselu wcale nie wiedziałem, a Dryszek, którego wczoraj spotkałem na drodze, cho-