Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom III.djvu/254

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wieczór był późny — i gość zażądał posłania; szli wszyscy kwaśni na spoczynek.
Nazajutrz wstał dzień jasny, zimowy, mroźny, i wszystko w mieście się sposobiło na przyjęcie litewskiego książęcia.
Znaczniejsza część tych co go na tron prowadzili, wyjechała naprzeciw niemu, w mieście więc tylko kupiectwo i lud pospolity, a na zamku królowa z dworem swym i częścią duchowieństwa, które jej nie odstępowało, oczekiwali na przybycie Jagiełły.
Lecz jakże różne dziś było miasto od tego, które niegdyś na wjazd młodej królowej wysypało się całe z taką radością, z uniesieniem, z szałem.
Na Jagiełłę oczekiwno z trwogą, a choć wodzowie wiele sobie po nim obiecywali, pospolity lud widział w nim zawsze poganina, którego natury chrzest nawet obmyć i odnowić nie mógł.
Lękali się, aby dla tego pana, który nie znał obyczaju ani nawyknień polskich, wszystko się cofać nie było zmuszone i uczyć litewskiej dzikości!
Zechceż on poszanować prawa? nie sprobuje rządzić samowolą, jak u siebie w domu?
Milcząc, z obawą i niepokojem spoglądano w stronę, z której miał przybyć? — z takiem uczuciem jak na nadciągającą chmurę z burzą — minie li ona, czy zniszczy??