Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom III.djvu/234

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chwianym. W tem podskarbi, ton zmieniwszy, rozpoczął żartobliwe.
— Rakuzkie książątko wybrało się tu pono z niemałemi bogactwy w sprzętach, koniach, wozach, srebrze, klejnotach... Gdyby mu nagle uchodzić przyszło, co może być, wszystko to przyjdzie porzucić...
Gniewosz podniósł głowę i spojrzał tylko, chciwość w nim się odezwała. Dymitr z Goraja mówił dalej.
— Pięknąbyś wziął po nim puścizną. Ale ażeby was nie bogacić, bo niema za co, damy mu się wynieść ze wszystkiem co ma...
Podkomorzy mowę odzyskał.
— Macie do mnie żal wielki, a niesłuszny, jestem królowej sługą.
— A działacie tak jakbyście byli jej nieprzyjacielem — rzekł podskarbi, — należy ją ochronić, nie dopuścić, aby się poświęcała dla człowieka, z którym żyć nie może, choćby nawet z pomocą waszą uciekła do niego. Naówczas my, z należnem poszanowaniem skarb mu nasz odbierzemy.
Zważcie co dla was lepsze — dokończył Dymitr — czy zapobiedz ucieczce królowej, a wziąć po Wilhelmie jego skarby, czy dopomagać do niej, nie dostać nic, a popaść pod sądy?
Podkomorzy już był sam snać rozwarzył co wybrać należało i zbliżył się do podskarbiego.
— Mówcież, co mam czynić?