Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom III.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kiem, o położeniu swem, o tem co ją otaczało, o tych co ją słyszeć i rozumieć mogli. On stał naprzeciw niej, jednego jego widziała.
Wilhelm poetycznie, sucho i sztucznie, wyrazami może od Suchenwirta pożytecznemi powiedział jej o swojej tęsknicy, o radości z jaką ją oglądał. Ona radowała się temu, iż teraz wszystko złe skończyć się musiało.
Śmiało powiadać mu zaczęła o poselstwie do królowej matki, które nic innego przynieść nie mogło, nad to co matka jej przyrzekła i jemu... Zachęcała go, aby wytrwale czekał, i bądź co bądź pozostał tutaj...
Oczy mówiły więcej niż usta...
Ręce chciały się zbliżyć i uścisnąć, ale tyle tych dzikich oczu, z pod nawisłych brwi patrzyło na nich...
Cicho szeptała królowa. — Zobaczemy się, gdzieindziej, swobodniej. Cierpliwości Wilhelmie.
Tak na cichych szeptach przeszło to pierwsze posłuchanie, a książe uśmieszkiem ust dowieść się starał, że ono go nie zrażało.
Królowa niespokojny wzrok rzucała na siedzących do koła, trwożyli ją ci niemi świadkowie, ale miłość dodawała męztwa.
Zdawało się księciu, że przecież ci panowie rady, coś mu grzecznego i pochlebnego powiedzą, uczczą w nim wielkiego pana, — w końcu