Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom III.djvu/067

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

siebie, badając wzajemnie. Bartosz w którym teraz biło serce polskie, stał oczarowany, upokorzony. Kiedy niekiedy z ulicy dolatywał ich okrzyk, piosenka, śmiech... żadnej nuty fałszywej, nigdzie jęku.
Ci co cierpieli, milczeli, wiedzieli, że ich jęk w niczyjejby się nie odbił piersi, a szczęście tysiącówby go pochłonęło.
Smutno było Semkowi skazanemu w murach na niewolę. I on i Bartosz rwali się dusznie do wielkiego tłumu, do tych co pobiegli na spotkanie, lecz im tam nie było wolno się pokazać. Mieli na sobie nieodpokutowane grzechy.
Co chwila drzwi się odmykały, jeden z dworzan książęcych wchodził, i tym głosem poruszonym, drżącym, upojonym, który daje gorączka oszalałych tysiąców, zwiastował jakąś nowinę.
Nowiny te o podróży, o pochodzie królowej, biegły cudem po rosie, w powietrzu, z ptakami i przylatywały w mgnieniu oka. Podawane z ust do ust piorunem prześlizgały się milami. Zamruczano je w jednej bramie, natychmiast odbijały się na drugim miasta końcu.
Niemówiono tylko o królowej.
Petrek i Szymek komornicy książęcy wiedzieli już, że królowa była biała i piękna jak lilja, że uśmiech jej czarował, wejrzenie rozbrajało, że starzy srebrnobrodzi wojewodowie i kasztelany na kolana przed tem dzieckiem padali; że