Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom II.djvu/261

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stępowała. Dopóki chory był, nie mówił prawie nic i stara cieszyła się, iż może syna odzyskać, tak się jej okazywał powolnym.
Razem ze zdrowiem jednak dawna natura i obyczaj powróciły. Otworzywszy oczy i przypomniawszy sobie gdzie był, zapytał naprzód o dzień tygodnia i miesiąca.
Dowiedziawszy się o nich, zerwał się niecierpliwie i począł mruczeć niezrozumiałe przekleństwa. Chciał sprobować wstać, lecz dnia tego jeszcze na nogach utrzymać się nie mógł.
Matka w rozpaczy niemal, starała się przekonać go, iż długi czas jeszcze nie będzie się mógł ruszyć z jej domu. Bobrek nie chciał tego słuchać.
Dawne zuchwalstwo mu powracało.
— Dla głupiej febry przebytej, jabym tu miał siedzieć? — zawołał — kiedy pilne sprawy każą iść gdzieindziej??
Zaczął się domagać jadła, napoju, potem obwinął się i głowę zatopiwszy w poduszki, zasnął. Drugiego dnia nim matka wstała był już na nogach, odział się, a choć blady, żółty i osłabiony, upierał się jechać. Matka prosiła, by został, napróżno.
— Wy nic nie wiecie — rzekł do niej — mnie już jedno nieszczęście spotkało, jeżeli panom drugi raz źle usłużę, wszystkie moje zasługi przepadły.