Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom II.djvu/238

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w koło się pokłoniwszy, z dumą i obojętną krwią zimną, zwrócił się do wyjścia.
Widział dobrze, że tu już, dłuższe rozprawy nie doprowadzą do niczego, musiał godność swą poselską wynieść ztąd bez szwanku. Cisza panowała w izbie, gdy wychodził, gospodarz kubek postawiwszy, po krótkim namyśle przeprowadził go do progu. Tu stolnik zwracając się ku niemu pokłonił się raz jeszcze i kołpak natychmiast na głowę wdziawszy, już się nie oglądając, nie patrząc na dwór wojewódzki, ustawiony na drodze, pojechał do gospody.
Po wyjściu jego, czas jakiś panowało milczenie.
— Bodzantę jak niewolnika trzymają — odezwał się po przestanku długim Jaśko z Tęczyna. — Biedny ksiądz uczyni co mu każą. Wątpliwości nie ma, że Semka obwoła.
— Może go i ukoronować i namaścić — wybuchnął Spytek — przeto on nam królem nie będzie.
— Tego nie uczyni — odezwał się Jaśko zwracając się do biskupa Radlicy. — Wasza miłość poślijcie do niego z dobrą radą, niech się nie waży... Koronę może dać a infułę stracić.
— Korony przecie niema, bo ta w Budzie — rzekł ktoś z boku.
— Złotnicy w Płocku ukuć mu gotowi nową — odezwał się inny.