Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom II.djvu/190

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nie było to życie spokojne dni zwykłych, w których szczególniej o chleb powszedni zabiegają wszyscy i nim są zajęci; wśród tłumów widać było na pół uzbrojonych, niosących zbroje i miecze, spieszących z niemi ku bramie Floryańskiej, lub biegnących do domostw.
Jednych, jak młodzież zdało się to bawić, drugich niepokoić. Starsi stawali i dopytywali troskliwie, coby to znaczyć miało.
Im bliżej ku wrotom, tem tłok był większy i ruch wyrazistszy, a wrzawa krzykliwsza. Zdala już widać było Wróbla wydającego rozkazy, i Viertelników niknących w ciemnych wnijściach, a ukazujących się potem w oknach i basztach.
Pomimo dnia, wrota były zamknięte. Straż gęsta przy nich stała.
Znano młodego wojewodę nadto dobrze, aby na widok jego, gdy w bramę samą wjechał i skinął, nie otwarła się ona natychmiast... Lecz zaledwie próg jej przebył, równie szybko zamknięto wrota z trzaskiem, tak że koń Spytka, młody i żywy, poskoczył z nim przestraszony.
Spytek wprost pojechał na probostwo Św. Floryana.
Tu również jak w mieście było ludno, nadciągały bowiem właśnie wozy ładowne i dwór arcybiskupi.
Ks. Chotek, zajęty rozmieszczeniem, uwijał się, głosem donośnym wydając rozkazy. Wojewoda