Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom II.djvu/089

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Swidwa i wojewoda. Znaleziono go zamkniętym, a na murach straże. Obieżono dokoła. Ściany okrutne, grube, wysokie, daleko sposobniejsze były do obrony od miejskich, a ludzi do nich tylu nie potrzebowano.
Bądź co bądź, wziąć było potrzeba.
Szczęściem tu opasać mogli łatwo, tak że głodem oblężonych wziąć się spodziewano, bo starszyzna miejska, pod wielką tajemnicą wygadała się, że zapasu żywności nie było wielkiego i studnia wyschła.
— Natychmiast żołnierza ściągnięto pod mury.
— Kto będzie miał ochotę zabawiać się tu nikomu nie zbronno — rzekł wojewoda — ale wysiłków wielkich czynić niema potrzeby. Poddać się muszą niebawem.
Zatrąbiono do załogi.
Wyszedł człek cały w żelazo zakuty, podniósł przyłbicę nieco i rzekł hardo.
— Nie poddamy się.
Bartoszowi zakipiało w piersi.
— To już sprawa nie z babami, warto popróbować.
Nie czekając tarany i kobylice toczyć kazano na wzgórze pod zamek.
Z murów załoga patrzała na te przygotowania...
Nazajutrz Bartosz swoich ludzi z kuszami postawił przeciw zamku na dachach bliższych do-