Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom II.djvu/069

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Kądziel prząść — rzekł — piosenki zawodzić, a czas przejdzie rychło!
W tem Błachowa płaczem wybuchła.
— Sokole mój — zawołała — weźmij krzyżyk ten pod zbroję, a jadąc do kościoła wstąp i niech Bóg cię strzeże.
Wojownika nie wstrzymać.
Semko siadł zbroję wdziewać, Ulina zbliżyła się pomagając mu ją zapinać, ale ręce jej drżały. Sam on przypasał sobie miecz i mieczyk wziął do pasa, a hełm w ręce. Przystąpił do dziewczęcia i pocałował je w czoło, próżno chcąc utaić wzruszenie.
Ulina ręce zarzuciła mu na szyję, stara schwyciła dłoń jego okrytą żelazną rękawicą, chcąc ją pocałować raz jeszcze, ale Semko wyrwał się nagle i drzwi zamknął, za któremi płacz słychać było.
W wielkiej izbie czekali nań wszyscy, i ci co mieli zostać i co mu towarzyszyli. Stał i Henryk, któremu stanowczo wzbroniono udziału w wyprawie, namarszczony i gniewny.
Gdy Semko zbliżył się do niego, aby go pożegnać, chłopię przybrało minę dumną i posępną, nie przemówiwszy ani słowa.
U ganku stały konie i ludzie, lecz książe nie siadł, wskazując na kościół, do którego poszedł pieszo.
Wszyscy mu towarzyszyli tłumnie, oprócz Henryka.