Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom II.djvu/064

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— To prawda, że Semko nas okłamuje, ale ja dojdę, gdzie on bywał.
Towarzyszył klecha młodemu panu aż do drzwi probostwa, lecz Henryk już na niego ani spojrzał, i Bobrek od progu zawrócił się do miasta.
Gdy nazajutrz o zwykłej godzinie na zamek przyszedł, długo musiał stać we wrotach. Wyciągali właśnie kopijnicy, jechał chorąży, szły wozy z przyborami obozowemi.
W podwórzach tylko resztka starszyzny i mały oddział doborniejszych ludzi się znajdował, a dwór księcia Janusza.
Czerski i warszawski książe siedział z bratem za stołem, tak chmurny jak wczoraj.
— Nie chcesz mi się przyznać, że cię tam ochota wielka ciągnie — mówił do brata — ale ja widzę i czuję, że Bartosz głowę ci zawrócił. Daj Boże szczęście, tylko uchowaj biedy, ja ratować nie mogę i nie będę.
— Widzisz przecie, że nie czynię nic — odparł Semko — a za to co ludzie robią, jam nie odpowiedzialny...
Wstrzymywać trudno, kiedy serce mają do mnie...
— Serce? — rozśmiał się Janusz — bodajeś tak zdrów był! Oni serce mają do kogo? Ty w to wierzysz, młoda duszo! Im potrzeba chorągwi,