Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom II.djvu/059

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szły z księciem, przybyło dwa małe, wołochate, krępe, podobne bardzo do tych, jakie w Malborgu widywał, przypędzane ze Żmudzi i Litwy.
Wszystko to dla niego miało znaczenie wielkie, choć pewności nie dawało.
Ze stajni z tą zdobyczą pobiegł co żywiej do izby kanclerskiej i zasiadł do pisania, obiecując sobie dobrze uszy nastawiać.
Księdza kanclerza tu nie było, a chłopak od usług nie wiedział nic, krom tego, że książe wrócił, że się był w lasach obłąkał, i o mało tam nie umarł z zimna i głodu.
Bobrek słuchając, uśmiechał się sam do siebie, rękawem twarz zakrywszy.
Długo zwieszony nad papierem, skrobiąc po nim, czekać musiał na powrót kanclerza. Spodziewał się, że i ten może się z czem wygada.
— Dziękiż Bogu — odezwał się zwracając do wchodzącego — że książe pan zdrowo i cało powrócił. Modliłem się codzień na intencyę jego.
— Obłąkał się, słyszę, na tych łowach, bez których oni żyć nie mogą — rzekł kanclerz.
— I staruszka zakonnika, który księciu towarzyszył, gdzieś po drodze zgubili, bo go niema — rzekł Bobrek.
— Co znowu? — bystro spoglądając na niego odparł kanclerz — braciszek do klasztoru powrócił dawno.
Klecha zaczął pisać znowu, lecz dnia tego