Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom I.djvu/203

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się żywo z polewką winną, którą przyrządzać, osładzać i korzeniami zaprawiać umiała.
Oczyściła kubek, nalała i przyniosła drżąca Bobrkowi, który naumyślnie, widząc jej obawę, szyderskiem, rozpustnem wejrzeniem jej dokuczał.
Począł pić Jaśko, wziąwszy nareszcie kubek.
— Dobre wino u pani matki — rzekł. — Chwała Bogu na niczem nie zbywa. Człowiek nie zawsze takich delicyj dostaje po drodze. Trafi się cienkusz, podpiwek, a pod czas i kwas tylko. To też wino potem lepiej smakuje.
— Jedziesz dokąd dalej? — zapytała matka zmuszając się do obojętności.
— O! o! i bardzo pilno, bardzo pilno! bom posłany — odparł Bobrek — od samego pana Mistrza! Tylko com z Płocka i znowu napowrót tam. W Polsce się zarzynają aż miło, nasza rzecz im dopomagać do tego.
Uśmiech Bobrka przeszył biedną matkę — drgnęła, ale wstrzymała się od okazania gniewu. Nie odpowiedziała nic, tylko kołowrotek pod nogą jej zawarczał nagle. Jaśko mógł być rad, bo czuł, że dokuczył biednej kobiecie.
— Niema się co nad polakami rozczulać, kiedy rozumu nie mają — począł z wyrazem pogardy. — Dla nas z tém lepiej. Luksemburczyka, pana jakich na świecie mało, gładkiego młodzieńca nie chcieli za króla, wolą bezkrólewie. Co komu do