Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom I.djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Łatwiej pościć — rzekł wesoło stary. — Pożywajcie zdrowi. A wy dokąd to dążycie?
— Ja... do Płocka — rzekł, mało co się zawahawszy Bobrek, który tym razem nie czuł żadnej potrzeby udawania, choć, wedle zwyczaju, już miał na języku coś innego, bo ostrożność nigdy nie wadziła...
W Płocku, czasem kanclerz księcia Semka zażywa mnie do przepisywania. Teraz tam podobno się coś dla Mazowieckiego księcia zapowiada, będą może listy do pisania...
— A cóż się to zapowiada? — zapytał mnich obojętnie.
— Słyszę gadanie po drodze, że go na króla chcą wziąć! — odparł Bobrek. — Piastów to krew stara, lgną do niego ludzie...
Zakonnik słuchał milczący.
— Tajemnicą to jeszcze Bożą — odezwał się — komu ten tron przeznaczony. Obcy pan dosyć długo się na nim trzymał, byliśmy u niego jak dzieci u macochy, — teraz, spodziewać się, że nam to opatrzność nagrodzi...
— Zygmunta Luksemburczyka, niewiedzieć dlaczego ludzie znielubili i odepchnęli — mówił Bobrek — wyjechał z próżnemi rękami, choć go arcybiskup zalecał.
Młode, śliczne, gładkie panię!! Ludziom nigdy nie dogodzić... aby wichrzyli!...
Spostrzegł się teraz Bobrek, że mnich mu na