Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom I.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bardzo dostatnio, wykwintnie, z cudzoziemska. Powiadał się wdowcem, a gospodarzyły u niego zawsze młode gospodynie i nieszpetnych dziewcząt parę, które przy gościach usługiwały, co pobyt u niego czyniło bardzo przyjemnym. Słowem, człowiek był choć go do rany przyłożyć, dobroczynny, dobroduszny, serdeczny i potulny. Po polsku, choć tu już od lat kilku żył, nauczył się mało, starał się tylko o to, aby rozumieć co słyszał, ale naówczas niemców było tyle w Krakowie, a język ich między mieszczaństwem tak rozpowszechniony, iż bez polskiego łacno się obchodził.
Zaledwie wjeżdżającego w swe wrota zobaczył Bobrka, gospodarz, gdy do niego zbiegł natychmiast, konia kazał parobkowi wziąć, i poprowadził do komory.
Przywitali się krótko i nie usiadłszy nawet, żywo poczęli z sobą po niemiecku szwargotać. Pilna sprawa, z którą Bobrek był wysłany, tak ich gorąco zajmowała, że nim się klecha z kożucha rozdział, a gospodarz o przyjęciu go pomyślał, z godzinę szeptali, sprzeczali się, naradzali, ramionami ruszając, chodząc, a trąc czupryny. Bieniasz zakłopotany się zdawał, Bobrek nalegał... Nierychło się opatrzyli, że noc nadchodziła.
Dopiero gospodarz o posiłku pomyślał, zawołał na sługi. Bobrek tak się z niemi witał poufale,